sobota, 24 grudnia 2016

Święta, święta, a po świętach...

Opłatki już przełamane, prezenty rozdane, groch z kapustą powoli miesza się w brzuszku z sernikiem. Korzystając z okazji, że rodzina wyszła na pasterkę, a ja sama mam w końcu chwilę na złapanie oddechu, biorę się za nadrabianie zaległości. Już w tej chwili mam całe mnóstwo tematów, które chciałabym poruszyć - są to zarówno podróżnicze opowieści, porady, zabawne anegdoty, ciekawostki, jak i ekologiczno-domowe odkrycia, ale także swego rodzaju zwierzenia z długotrwałych procesów dochodzenia do świadomości własnej osoby i samoakceptacji. Krótko mówiąc - pomysłów jest o wiele więcej niż wolnego czasu, w którym mogę pisać.
Dziś jednak chciałabym napisać o czymś innym. O czymś, co zupełnie nie wiąże się ze świętami, za to pośrednio z ekologią, a bardzo mocno z podróżami i moim brakiem czasu w ciągu ostatniego miesiąca. Cofnijmy się o półtora miesiąca...

PIERWSZA POŁOWA LISTOPADA

Właśnie dowiedziałam się, że mój dobry kolega wyruszył w podróż. Skubany! Niedawno przecież rozmawialiśmy, powiedział tylko, że w listopadzie będzie w Szkocji. A tu nagle widzę na Facebooku posty ze Szwecji, z Norwegii, Szkocji... i dostaję od niego wiadomość, że za dwa dni leci do Brazylii! No co za... Żebym ja umiała siedzieć tak cicho! Ale Norwegia? W październiku? Musi być strasznie zimno. O, ale zapomniałam o tym, że istnieje coś takiego, jak zorza polarna. I ta pocztówka z Lofotów, która wisi nad biurkiem współlokatorki, każdego dnia niemo zapraszając mnie w swoje strony...
Krótki research: "Zorzę polarną najlepiej jest obserwować w marcu".
Super. Pojadę w marcu do Norwegii.

KILKA DNI PÓŹNIEJ

Hej, ale przecież w marcu nie będę miała wolnego. Zacznie się ostatni semestr studiów, kryzys życiowy, pisanie pracy magisterskiej, chaos, kolokwia, nauka do egzaminu, nie da rady pojechać sobie wtedy tropić zorzę. Za to w lutym jest trochę wolnego, może jednak zdecyduję się na luty? Czy w lutym w Norwegii da się przeżyć?
Krótki research. Nie wiadomo, czy da się przeżyć w lutym, ale jacyś ludzie organizują wyprawę z Polski w pierwszej połowie stycznia. Hm. Skoro organizują wyprawę w styczniu, to znaczy, że da się to zrobić.

Nie mam planów na Sylwestra.

Może by tak zamiast Sylwestra z Jedynką spędzić Sylwestra z (być może) zorzą? I (na pewno) ze śniegiem?

Szybki telefon do przyjaciółki:
 - Wiesz, myślałam o tym, żeby pojechać po świętach do Norwegii...
 - O MÓJ BOŻE I SPĘDZISZ SYLWESTRA NA KOLE PODBIEGUNOWYM?! SUPER!!
 - No właśnie dzwonię do ciebie, żeby się upewnić, czy to da się zrobić.
 - Jasne, że tak! Są nawet takie wyprawy, że się jedzie gdzieś za cywilizacje i spędza Sylwestra w namiocie, obserwując zorzę!
 - Nie mam takiego dobrego sprzętu.
 - Możesz wypożyczyć.
 - Wiesz, myślałam raczej o tym, żeby wbić na jakąś imprezę na Couchsurfingu.
 - A, no tak też można.

Po zostaniu obsypaną poradami i entuzjazmem wróciłam do pokoju z (głośną) dobrą nowiną na ustach: Sylwestra spędzam na kole podbiegunowym!

DRUGA POŁOWA LISTOPADA

Sprawdziłam mniej więcej ceny, odległości, połączenia, temperatury. Wybrałam miejsca. Trochę przypadkowo, to fakt. Nieważne. W każdym razie, obawiam się, że największą część funduszy mogą pochłonąć sprzęty - w końcu nie pojadę pod biegun w wełnianym płaszczu z Zary, martensach i hipsterskich dżinsach. To znaczy, można, ale wolałabym wrócić, wrócić żywa, zdrowa, a do tego w jednym kawałku. Z każdym jednym paluszkiem. I z nosem. Pora więc na kolejny research, research ubraniowy.
W krótkim czasie udało mi się zgromadzić najważniejsze rzeczy: puchową kurtkę, kupioną w lumpie za 36 złotych, górskie zimowe buty przekazane od przyjaciółki, spodnie narciarskie pożyczone od współlokatorki, sportową bluzę nieprzepuszczającą wiatru znalezioną na wymiance...

Hej. Wygląda na to, że mój plan jest coraz bardziej realny. Trochę straszno, trochę cudno.


POCZĄTEK GRUDNIA

Sprzęt kupiony, wolne pewne, w listopadzie udało się trochę przyoszczędzić, nawet już znalazłam hosta na Sylwestra... Pora kupować bilety. Uhu!

Miałam kilka wytypowanych osób, z którymi dobrze się dogaduję, które, jak sądziłam, dobrze by się poczuły na takiej wyprawie i być może miałyby akurat czas. Okazało się jednak, że każdy ma już inne plany lub z takich czy innych powodów nie może się ze mną wybrać. Początkowo nawet mnie to cieszyło, z czasem zaczęłam się zastanawiać, co ja będę na przykład robić sama w drodze do Bodø, która zajmie mi niemal 24 godziny.

POŁOWA GRUDNIA

 - O, jedziesz do Norwegii? Do kiedy tam będziesz?
 - Do piątego stycznia.
 - Ach, ja wracam pierwszego...
 - Co? Też będziesz w Norwegii?
 - Moi rodzice mieszkają w Oslo!

I tak od tej rozmowy się zaczęło - jednak nie jadę sama!

Plan więc wygląda w ten sposób, że za dwa dni, 27 grudnia wieczorem, wylatuję z Gdańska do Trondheim. Stamtąd razem z Magdą dostajemy się ekspresem polarnym do Bodø, skąd jeszcze kolejnego dnia pojedziemy do Tromsø.
Będzie bardzo na północ. Będzie bardzo zimno. Będzie bardzo dużo śniegu, którego we Wrocławiu już się nie uświadczy.

Jak to wszystko wyjdzie w praktyce?

To się okaże i na pewno o tym napiszę! Jeśli nie zamarzniemy.

A tymczasem pora wracać do stołu, dopchać się kapustami i świątecznym likierem.

W ferworze przygotowań do wyjazdu życzę Wam spokojnej, świątecznej atmosfery, ciepła rodzinnego, a w 2017 roku dużo silnej woli do wykorzystywania domowej roboty specyfików i ekscytujących, ubogacających podróży!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz