sobota, 5 listopada 2016

Mój Eko Październik - podsumowanie

Jeżeli kasztany, których nazbierałaś do prania, spleśniały co do jednego, pod prysznicem wrzeszczysz, bo ocet wlewa ci się do oczu, widząc swoją nogę wystającą spod kołdry masz ochotę sięgnąć po gaz pieprzowy, ludzie na twój widok robią znaczące miny, a ty sama zamiast chronić planetę masz ochotę zdetonować bombę atomową, to znak, że Eko Październik nie wypalił.

Można powiedzieć, że moje wakacje upłynęły w dużej mierze pod znakiem "ECO". Siedzenie w lesie, gotowanie roślin na ognisku, kąpanie się w rzece, jeżdżenie stopem, kontakty z hipisami i czytanie historii kobiety, która pewnego roku postanowiła każdego dnia dokładać sobie jakieś "zielone" wyzwanie. Złożenie tych wszystkich czynników poskutkowało tym, że zapragnęłam też być zielonym ludkiem, eco, wege, hippie, zero-waste. Wszystko naraz. Od razu. Już, teraz! Owszem, nie od zera, bo już od jakiegoś czasu nie jadam mięsa czy staram się żyć ekologicznie - jednak tempo, które sobie narzuciłam po powrocie do codziennego życia, zdecydowanie było tempem kuli śniegowej. Na szczęście zauważyłam to w porę i stwierdziłam, że nawet, jeśli nie uda mi się zatrzymać całego tego zbioru "dziwactw" na resztę życia, to poeksperymentuję w październiku. Taki Eco October.

Czytając książkę Vanessy Farquharson "Zieloni śpią nago" poczułam się nieco zaskoczona faktem, jak wielką nienawiścią do ekologii wydawała się pałać pod koniec eksperymentu i jak duży wpływ miał on na jej samopoczucie. Wydawało mi się to jakieś przesadzone. Przecież nie golenie nóg, jedzenie lokalnych, ekologicznych produktów, kompostownik w domu i jeżdżenie rowerem to sama zabawa, nie? Cóż. Teraz biję się w piersi. Cholera, Vanessa, po miesiącu, w trakcie którego przecież nie dodawałam nowych rzeczy codziennie, bardzo dobrze to rozumiem. Myślę, że zmuszanie ludzi do ekologicznych wyborów jest najprostszą drogą do wzbudzenia w nich nienawiści do ekologii. Brr.

Zaczynam wprawdzie od końca, a to właśnie dlatego, że ogrom porażki tego wyzwania, który spiętrzył się właśnie dzisiaj, wręcz zmusił mnie do takich wyznań. W kolejnych notkach z tego cyklu będę rozwijała konkretne pomysły, jak je realizowałam, dlaczego, co w nich było w porządku, a co nie, tymczasem pokuszę się o krótkie zestawienie.

1. Pranie kasztanami. Mój numer popisowy. Właściwie całkiem dobry pomysł, pranie wychodzi należycie odświeżone, po zapraniu zeszły nawet większe plamy, co więcej - ładnie pachnie, tak świeżo-orzechowo. To, że trzeba nazbierać kasztanów, to nie jest problem. To, że trzeba te kasztany odpowiednio wcześniej połupać, namoczyć, odfiltrować, to już może być problem, ale do "przeskoczenia". Natomiast przechowywanie... hehehe. Powiem tak - wydawało mi się, że dostatecznie już je porozkładałam, wysuszyłam, poprzebierałam, i, nade wszystko, odłożyłam w odpowiednim momencie. Sięgając po kasztany, żeby przygotować je na dzień przed praniem, zupełnie nie spodziewałam się całego wiaderka pleśni. Szlag by to.

2. Mycie eko-mydełkiem całego ciała, włosów i naczyń. Tutaj właściwie nie mogę narzekać. Hypoalergicznie, tanio, czysto, nawet włosy wychodzą miękkie i lśniące. Tylko tłumaczenie ludziom, dlaczego, do diaska, myjesz naczynia mydłem, bywa dość... dość. I trzeba uważać z myciem patelni. (Swoją drogą - czy może mi ktoś wyjaśnić, jaki jest sens pakowania ekologicznego, roślinnego mydła w folię przed zapakowaniem w tekturkę?!)

3. Płukanie włosów octem owocowym. Ocet domyka łuski włosa, jest tani, biodegradowalny, w pełni naturalny, superwydajny, można go zrobić samodzielnie albo kupić w szklanej butelce, czym przewyższa pełne chemii odżywki pakowane w plastikowe butelki. Są tylko dwa problemy - kiedy przez nierozwagę kapniesz sobie octem do oka, masz wrażenie, że już więcej nic nigdy nie zobaczysz, a kiedy nie zmyjesz zapachu octu przed randką, z pewnością już w życiu nie zobaczysz absztyfikanta.

4. Pożegnanie z maszynką do golenia. O, to jest ciekawy punkt. U mnie związany nie tylko z ekologią, ale także z samoakceptacją i próbą zredefiniowania granic wpływu społecznych standardów piękna na moje życie. Rzeczywiście, udało mi się odkryć na moim ciele takie włosy, które ku własnemu zdumieniu potrafię zaakceptować, jednak, co tu ukrywać - nie mogę się doczekać, kiedy przeproszę depilator i maszynki. Może kiedyś to się zmieni, ale póki co wolę jednak siebie bez wąsa.

5. Używanie wody z octem jako uniwersalnego płynu do czyszczenia. To mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło, jako że we wszystkich emulsjach zawsze drażniło mnie, że trudno jest je do końca spłukać, co sprawia wrażenie (dla mnie), jakby po czyszczeniu armatura czy podłoga były jeszcze bardziej brudne. Przy wodzie z octem ten problem znika. Wszystko jest czyste, nie pieni się, nie klei, łatwo się spłukuje, a w dodatku nie śmierdzi! Jedyną drażliwą kwestią pozostaje tłumaczenie współmieszkającym, co robi w łazience ten dziwny słoiczek ze śmierdzącą cieczą i dlaczego zwyczajnie nie kupię płynu do podłóg.

6. Materiałowe chusteczki zamiast higienicznych. Jedno słowo - bomba! Może dlatego, że jeszcze nie złapał mnie porządniejszy katar. Może na początku było niezręcznie wyciągać je przy ludziach, ale w miarę szybko to uczucie zniknęło. W końcu robię dziwniejsze rzeczy, jak mycie naczyń mydłem i chodzenie z owłosionymi łydkami.

W skrócie - życie w zgodzie z ekologicznymi prawidłami rzeczywiście może powodować mniejsze i większe załamania psychiczne, łącznie z poczuciem skrajnego odizolowania od reszty społeczeństwa. Mimo wszystko daje jednak wiele satysfakcji i jest dobrym testerem nie tylko dla znajomości, ale także dla siły własnej woli. W życiu się nie spodziewałam tak spokojnej reakcji otoczenia na to, że właśnie nazbierałam kilka kilogramów kasztanów, które teraz mam zamiar potłuc tłuczkiem do mięsa tylko po to, żeby móc zrobić pranie. Nie przypuszczałam też, że tak łatwo będzie mi oznajmić ludziom, których ledwie znam, że oto właśnie postanowiłam przestać golić nogi.
Wiesz co? Zdradzę Ci mały sekret. Tak po prawdzie, nikogo nie interesuje, czym sprzątasz, pierzesz czy się myjesz, czy i jak segregujesz śmieci, jak się mają Twoje włosy albo w co wydmuchujesz nos. Tak długo, jak nie wchodzisz na niczyją przestrzeń (na przykład rażąco "naturalnym" zapachem), możesz naprawdę robić, co Ci się podoba. Społeczeństwo bardzo lubi narzucać ludziom pewne granice i reguły, dorastamy czując je wyraźnie wokół siebie, ale są one tylko i wyłącznie iluzoryczne. Nie ma tam strażników, którzy zbesztają Cię za maczanie mopa w wodzie z octem zamiast w chemicznym płynie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz